Polska to Warszawa, czasem Poznań i Katowice, latem dodatkowo nadmorskie i górskie kurorty. O ile o rodzimej wsi jeszcze czasem usłyszymy przy okazji kolejnej rolniczej klęski (urodzaju), to już mniejsze miasta na co dzień nie istnieją. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie po konsumpcji ogólnopolskich mediów.
Powyższym tropem ruszył Filip Springer w swojej najnowszej książce „Miasto Archipelag”. Przyjął prosty klucz: odwiedził dawne miasta wojewódzkie, które utraciły ten status na mocy reformy administracyjnej z 1999 roku. Postanowił pokazać jak się żyje w Polsce mniejszych miast. Plan reportersko dość karkołomny, bo wyszło w sumie trzydzieści jeden punktów na mapie.
Miasto Archipelag – reporterski kombinat
Projekt Miasto Archipelag to nie tylko ta książka, właściwie to cały reporterski kombinat. Na początek ruszyła akcja zbierania pocztówek wysyłanych kiedyś z miast archipelagu. Potem na odzew Springera zareagowali lokalni entuzjaści i powstała siatka korespondentów terenowych opisujących lokalne problemy. Całość można śledzić niemal w czasie rzeczywistym w różnych miejscach: od gazet i radia po Instagram i Fejsbuka. Zapowiedziano też kolejną książkę, tym razem coś na kształt przewodnika po miastach.
Jeśli czytacie Wyjazdologię, wiecie że jestem miłośnikiem podróży nieoczywistych. Zatem wyprawy Filipa Springera do Wałbrzycha, Radomia i Krosna śledziłem od samego początku, po cichu zazdroszcząc, że można zorganizować taką eskapadę i zainteresować nią pół Polski. Relacje były czasem lekkie i anegdotyczne (czemu sprzyjało korzystanie z transportu zbiorowego), czasem poważne i sięgające głębiej (także wstecz). Im dłużej trwał projekt, tym bardziej zastanawiałem się co z tego wyjdzie.
Klucz do byłych wojewódzkich
Filip Springer zapowiadał, że książka będzie wyglądać inaczej niż relacje z drogi, że nie będzie tylko zebraniem tego, co już widzieliśmy. Podejrzewałem zatem, że ujrzymy jakiś magiczny klucz, wielką typologię miast archipelagu rozbierającą je na czynniki pierwsze. Nic z tych rzeczy, a powód jest dość prozaiczny. Poza utratą statusu administracyjnego nie tak znowu wiele te miasta łączy.
Owszem, książka grupuje opowieści w bardziej ogólne zagadnienia, ale autor nie wpada w pułapkę prostych konkluzji wynikających z dawnej stołeczności. Wniosek narzuca się raczej taki: te miasta, które przed 1975 rokiem radziły sobie dobrze, radzą sobie i teraz. Tam, gdzie stołeczność trafiła się trochę na zasadzie ćwiczenia z cyrklem i mapą, tam niewiele ostało się po tymczasowej, urzędowej świetności.
Fałszywe mapy i ciekawe tropy
Wątek urzędowy sąsiaduje w książce z perspektywą mieszkańców, trzeba przyznać, że galeria postaci mieni się wieloma kolorami. Samozwańczy król krośnieńskiego rynku obok pani szyjącej skrzydła, antykwariusz z zacięciem filozoficznym i poławiacz bursztynów.
Znajdziecie w książce Springera sporo smaczków i ciekawostek, świadczących o tym, że poza godzinami w lokalnych pekaesach autor spędził też sporo czasu na zgłębianiu źródeł. Zaczyna się na przykład od informacji o tym, że w PRLu mapy Polski były celowo fałszowane. Dalej jest tylko ciekawiej: eksperyment nowosądecki i tarnowski wizjoner architektoniczny to tylko kilka historii, o których nigdy wcześniej nie słyszałem.
Książkę wydano gustownie, pomysłowa okładka przyciąga wzrok, a gramatura papieru każe za każdym razem sprawdzać, czy nie przewróciliśmy przypadkiem dwóch stron zamiast jednej. Zdjęcia, wykonane chyba głównie w okresie jesienno-zimowym, nie nastrajają optymistycznie, ale może coś w tym jest, że prawdziwa Polska, to ta z listopada.
Obraz Archipelagu przedstawiony w książce daleki jest od idylli, jednak po ostatnich stronach pojawiła się u mnie przez chwilę myśl o przeprowadzce do mniejszego miasta. Sprawdźcie sami czy i u Was książka wywoła podobne skutki uboczne.
\
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Karakter.
Książki jeszcze nie przeczytałam, ale uważnie śledziłam rozwój projektu Miasto Archipelag w internecie. Ciekawa byłam, co napisze o Słupsku (moim rodzinnym) i o Chełmie (rodzinnym mieście mojego męża. Z tekstów, ktore publikował na stronie wyłaniało się coś, co nazwałabym „genius loci” tychże miast, co świadczy o ogromnej intuicji Springera. Wsłuchał się w miasta i wyłapał to „coś”, choć był w nich tak krotko.
No właśnie jestem ciekawy jak odbiorą książkę mieszkańcy poszczególnych miast archipelagu, siłą rzeczy każde z nich dostało raptem kilka/ kilkanaście stron. W przypadku Chełma (zwróciłem uwagę, bo ze względów rodzinnych bywam kilka razy do roku) jest w książce głównie wątek żydowski.
chcesz nie przeczytać jakiejś ksiązki? kup ja sobie. ja tak mam – to co wypożyczam, czytam od razu. to co kupię, jako że nie ma presji czasu – leży na półce. mam nadzieję, że archipelag nie podzieli losu antologii reportażu – a raczej mam nadzieję, że antologię reportażu też kiedyś skończę.
siła rzeczy najbardziej jestem ciekawa co mu wyszlo w płocku, bo sama stamtąd pochodzę. byłam zaskoczona, patrząc na tabelke, że jest chyba w pierwszej trójce najludniejszych bylych wojewódzkich miast. i w ogóle za kazdym razem widzę tam zmiany na plus. zarzucisz spoiler? 😉
Płock dorobił się osobnego rozdziału, rzecz o historii portu i stoczni. Zdjęcia jak to u Springera, niezbyt budujące 😉 No i pojawia się gdzieś jeszcze nieśmiertelny wątek etatu w Orlenie. Do dziś pamiętam jak na Reggaeland jakiś lokalny sportowiec tłumaczył mi, że w Orlenie za sprzątanie płacą dwie średnie krajowe.
dwie średnie krajowe? 😀 wracam do płocka. ale fakt, teraz juz mniej, ale jeszcze 15 lat temu nie znalazł bys rodziny, w ktorej nie byłoby chociaz jednej osoby pracujacej w orlenie. vide mój tata.
NIe chchę poganiać, ale przydał by się nowy „billet”…. Właśnie dziś na zajęciach z francuskiego dopuszczono mnie do wiedzy iż słowo to oznacza po francusku „wpis na blogu”. Jakież na miejscu, szczególnie jeśli sprawa dotyczy blogów podróżniczych.
Słuszna uwaga! Kolejny bilet będzie do jednego z miast archipelagu właśnie. A kiedy? Sam chciałbym wiedzieć 😉