Jak sprawiłem sobie analogowy aparat i czemu leży w szafie

Wracasz z wyjazdu i przywozisz dwa tysiące zdjęć. Po kilka takich samych ujęć, a nuż coś będzie nieostre. I tylko potem nie bardzo masz chęć usiąść do tego i wybrać te sto zdjęć, które można potem komuś pokazać. Kiedyś nie było takich dylematów. Zwykle musiała wystarczyć jedna klisza. Więc może analog? Nie żeby od razu lustrzanka, jedną już mam. Ale taki aparat dalmierzowy? Szczególnie coś z jasnym obiektywem. Jeszcze tylko  czarno-biała klisza i punkty za artyzm w kieszeni.

W aparacie dalmierzowym ostrość ustawia się pasując w wizjerze dwa fragmenty obrazu. Dalmierze są dość dyskretne: nie ma kłapiącego lustra i całość wygląda dość niepozornie. Stąd aparaty są lubiane przez wszelkiej maści streetowców, czyli cykających partyzancko na ulicach. To nie do końca mój przypadek, ale dalej chcę mieć dalmierz.

 Dwa dalmierze do wyboru

Do sprawy podszedłem metodycznie i rozważyłem najpopularniejsze możliwości. Na placu boju ostały się:

  • Yashica 35 Electro – trochę kobyła, ale ma jasny obiektyw 1,7. Problematyczne są baterie: oryginalnie rtęciowe, dziś już rzecz jasna nieprodukowane. Ale przy odrobinie kombinatoryki i wykorzystaniu sprężynki ze starej latarki można z powodzeniem użyć dzisiejszych baterii z punktu foto. Są też
  • Canon Canonet QL 17 – wymiary bardziej przystępne, a szkło nadal f/1,7. Niestety cena zwykle nieco wyższa niż w przypadku poprzedniczki.

Ostatecznie zdecydowała dostępność na znanym portalu aukcyjnym. Jak widzicie na zdjeciach w moje ręce trafiła Yashica 35 Electro. Pierwsze wrażenie – jest duża. Ale też porządnie wykonana. Kawał gustownego metalu, dziś już retro i to w dobrym guście. Nawet gdyby miała służyć za przycisk do papieru, to udany zakup. W sumie z używanym sprzętem nic nie wiadomo, więc z pewnym napięciem instaluję baterię i zakładam film. Wygląda, że działa, chociaż o tym, że film udało się z powodzeniem naświetlić, dowiem się za kilka dni. Jest jeden mankament, którego zresztą nie wyszczególniono w opisie aukcji – pęknięty wizjer. Da się jednak ustawić ostrość, a krótkie negocjacje ze sprzedawcą obniżają cenę do przyjemnego poziomu. Czyli pozostaje ruszyć w miasto i robić zdjęcia.

DSC_0656

DSC_0640

Najlepiej jednak prezentuje się na półce

Zdjęcia to oczywiście rzecz gustu, ja jestem zadowolony zwłaszcza z czarnobialych zdjęć z przyjemnym ziarnem. Jasny obiektyw robi swoje i nawet zdjecia z wnętrz wyglądają dobrze.

Dlaczego zatem ostatecznie Yashica wylądowała w szafie? Niestety wywoływanie filmów jest dość uciążliwe. Coraz mniej punktów woła (wywołuje!), szczególnie czarno-białe negatywy w tradycyjnym procesie. No i koszty też nie są pomijalne, nawet jeśli pozostaniemy przy negatywie i skanie. Mam szafie dwie naświetlone rolki i jakoś nie mogę się zebrać żeby je wywołać. Wychodzi na to, że jednak wygodniej mieć tysiąc cyfrowych kadrów. Ale w kategoriach estetycznych dalmierz na półce nie ma konkurencji w dzisiejszej lustrzance. No więc stoi na półce. A lustrzanka robi zdjęcia.

05030004

05030016

05030015
05030013

05030019

Tagi

10 komentarzy

  • niesmigielska pisze:

    ja jestem za cienki bolek i mimo że mam i jedno i drugie, to analog pełni funkcje aparatu „dochodzącego”. jasne, 36-8 klatek uczy pokory, szacunku itp., ale z drugiej strony ci słynni streetowcy zużywali kilka/kilkanascie rolek na jednym wyjściu z domu, więc o co chodzi? no i domowe wywoływanie jest dosyć uciążliwe. ale nie tak jak domowe skanowanie, nawet nie wiem ile rolek u nas się wala niepociętych po domu.
    natomiast mam poczucie że obrazki trzaskane cyfra są takie małe i miałkie wobec tych z analoga. ale i u mnie cyfra wygrywa.

    • Piotr pisze:

      Leżą chyba ze dwie naświetlone rolki u mnie, ale lenistwo górą, nie trafiły jeszcze do wywołania. Zresztą i tak potem jest pokusa poprawiania w komputerze.

  • A ja sobie kupiłem Fujifilm X-Pro2. Nie jest to co prawda dalmierz tylko bezlusterkowiec, ale wygląda bardzo retro. Fotki co prawda cyfrowe, ale matryca X-Trans daje zajebicie „analogowe” ziarno. Teraz tylko kwestia, żeby powstrzymać się przed cykaniem tysiąca zdjęć. Ale jest na to rada – mała karta pamięci. Chcąc nie chcąc, trzeba oszczędzać albo na bieżąco kasować słabizny 🙂

    • Fuji mnie trochę korci, ale koszty wchodzenia w nowy system już mniej 😉

      • Zgadza się. Ja niedawno zostawiłem cały kilkunastoletni dobytek Canona.
        A co ciekawe, wielu lustrzankowców przechodzi na bezlusterkowce Fuji. Te mają już porównywalną jakość a nie są takie ciężkie i nieporęczne. W sumie kupiłem głównie z myślą o wyjazdach a, jak widzę, Twój blog jest ściśle związany z tematyką wyjazdów 🙂

  • Ja dorwałem ostatnio zorkę 6 za 20zł z obiektywem industrial 50mm f3,5. Jeszcze nie miałem okazji jej wypróbować, ale to kwestia czasu. Mam też Zenita którym już robiłem fotki. Świetna sprawa. Z resztą fotografia analogowa (w odróżnieniu od cyfrowej) na prawdę ma urok. W dzisiejszych czasach może jest trochę niepraktyczna – tylko 36zdjęć, słaba dostępność klisz, mało punktów, gdzie można to wywołać, spore koszty (wywołanie i klisze jednak kosztują)… no i kto dzisiaj miałby ochotę spędzić nad jednym zdjęciem klika-kilkanaście minut mozolnie ustawiając parametry, regulując ostrość… A potem jeszcze czekasz 2 tygodnie na efekt swoich działań. Kliszę trzeba wykończyć, potem czekać aż jakiś punkt to wywoła (a obecnie nie garną się). To co porzuciliśmy na rzecz wygody i czasu jest właśnie urokiem fotografii analogowej. Kręcenie wielkimi pokrętłami, ciężkie metalowe aparaty, zmiany kliszy bez znajomości efektu końcowego. A potem jeszcze zbieranie kasy na wywołanie i czekanie czasem po 2 miesiące aby zobaczyć co tam w ogóle jest na zdjęciach…
    Ktoś kto wychował się w czasach cyfrowych i zaczął już od aparatów cyfrowych nie zrozumie co w tym fajnego i gdzie ta magia.
    A jednak fotografia analogowa, tak samo jak dźwięk analogowy (z kaset czy płyt winylowych) ma w sobie tą magię, ten urok. To nie są puste cyferki, genialna jakość, dostępność i prędkość. To dusza mediów – obrazu i dźwięku…

    • Magia jest rewelacyjna. Ale co do reszty to stawiałbym tylko na spore koszty:
      – Kliszę wypstrykasz szybko. Może nie w jeden dzień, ale na pewno nie przez tydzień. Oczekiwanie na efekty bez szybkiego podglądu jest super. Niektórzy wyłączają ekran, żeby przypadkiem nie zobaczyć zdjęcia.
      – Coraz więcej firm wraca do produkcji filmów. Zobacz sobie na Fotopolis. W ciągu ostatnich kilku tygodni pisali o dwóch nowych filmach. Fakt, koszt spory, ale trzeba się z nim liczyć – hobby tanie nie jest
      – Kupujesz chemię i powiększalnik i nie liczysz na fotolaby. Olać ich. Jak chcesz się bawić w analog to już na całego. Zabawa w ciemni to więcej frajdy niż samo fotografowanie. Ta magia, kiedy zdjęcie się pojawia pływając w wywoływaczu a Ty możesz to kontrolować. I dzięki temu nie czekasz 2 miesiące tylko masz efekt już tego samego dnia gdy zapełniłeś całą kliszę. Minus – musisz mieć na to miejsce w domu, ja nie mam 🙁

      • Wywoływałem zdjęcia w szkole. Ale nie kręci mnie to jakoś. 🙂

        No to tak jak z kasetami – ciągle są firmy zajmujące się produkcją kaset magnetofonowych. Z tym, ze będąc na wakacjach nie kupisz w pierwszym z brzegu sklepie ani filmu ani kaset. A o to chodzi. Można zamówić sobie przed wyjazdem, a potem zabrać kilka rolek. Nie zmienia to jednak faktu, że na miejscu już nie dokupisz kolejnej rolki. 🙂

        Też mam wyłączony ekran. Zostało mi to jeszcze z czasów fotografii analogowej. Ale jednak robię kilka zdjęć takich samych. To już przyzwyczajenie z czasów cyfrowych. 🙂

        • Ja też wywoływałem i dla odmiany kręciło mnie to bardzo. Kiedyś sobie postanowiłem, że jak będę miał kasę, to wrócę do analoga. Niestety wygoda wzięła górę i zamiast ciemni wybrałem Photoshopa. Ostatnią kliszę zrobiłem jakieś 9 lat temu i raczej nie zanosi się, żebym do niej wrócił…
          Co do kupna klisz w pierwszym lepszym sklepie to nawet w czasach analogowych tego nie robiłem. W klisze zaopatrywałem się wcześniej i pilnowałem, żeby się zmieścić w ilości klatek. Wtedy nie robiło się zdjęć na ilość tylko na jakość.
          Teraz czasami robię kilka zdjęć, kiedy MUSZĘ mieć dobre ujęcie i nie mogę sobie pozwolić na jakiś błąd. Ale normalnie robię po jednym i jeśli nie wyjdzie to trudno. Wbrew pozorom takie podejście daje zajebisty skutek, bo dużo mniej zdjęć wyrzucam i to nie ze względu na brak dubli. A najlepsze reportaże zrobiłem starym, manualnym Heliosem na M42. Przy dobrym szkle z autofocusem jakoś tak dobrze nie wychodzi. Może podświadomie mniej się staram. Nie mówiąc już o tym, że zoomami wychodzą jeszcze gorzej. Ograniczenia wymuszają większą kreatywność i to widać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *