Główną atrakcją węgierskiego miasta Tapolca jest zwiedzanie jaskini. Podziemny szlak pokonujemy z wiosłem w dłoni na pokładzie metalowej łódki, co może zaskoczyć spodziewających się standardowej marszruty z przewodnikiem. Na powierzchni znajdzie się także coś dla miłośników socrealizmu, a niespodziewanym bonusem okazują się powidoki Wielkich Węgier.
Jaskinia Tapolca – bilety kup zawczasu
Nie oszukujmy się, do Tapolci jedzie się zobaczyć jaskinię. Zanim jednak dostaniecie do ręki wiosło, trzeba zatroszczyć się o bilety, a z tymi w szczycie sezonu może być pewien problem. Najlepiej kupić je online, ale trzeba na taki pomysł wpaść minimum 24 godziny przed wizytą. Turystom bardziej spontanicznym pozostaje zakup w kasie i często przymusowe zwiedzanie miasteczka w oczekiwaniu na wyznaczoną godzinę wodowania.
Jaskinię odkryto przypadkiem na początku ubiegłego wieku i dość szybko udostępniono zwiedzającym. Przed zejściem do samej jaskini oglądamy wystawę poświęconą procesom geologicznym, grotołazom i najbliższej okolicy. Wiadomo jednak, ze każdy czeka tylko, żeby wskoczyć do łódki. Nawet atrakcje w postaci okularów do trójwymiarowej ekspozycji nie są w stanie zagłuszyć zewu przygody.
W końcu nadchodzi ten moment i docieramy do pokładów wapiennej skały kilkanaście metrów pod miasteczkiem. Jaskina ma ponad trzy kilometry długości, jednak większość po sufit wypełnia woda i trasa turystyczna stanowi zaledwie ułamek tuneli. Z ekspozycji na powierzchni dowiecie się, że ciecz podziemnym jeziorze to woda krasowa występująca w skałach wapiennych. W tym przypadku zmieszana jeszcze ze źródłem termalnym, co skutkuje temperaturą około 20 stopni.
Węgrzy chwalą się, że Tapolca to pierwsza zelektryfikowana jaskinia w kraju. I faktycznie woda została efektownie podświetlona i wygląda dość pocztówkowo. Jednak o nieporuszone zdjęcie trudno, a rozkładanie statywu na łodzi wymaga patentu cyrkowca.
Jaskiniowe, wilgotne powietrze z dużą zawartością wapnia służy podobno leczeniu chorób układu oddechowego, zatem czas operowania łódką to nie tylko walka o życie i suche ubrania, ale też i chwila dla zdrowia. Chwila dość krótka w porównaniu z całą logistyką biletową i przeglądem speleologicznym na wystawie. Ale i tak warto. Zresztą nad Balatonem trzeba doceniać wszelkie atrakcje inne niż leżenie plackiem nad jeziorem z langoszem w dłoni.
Socrealistyczny pomnik górników
Niedaleko wejścia do jaskini stoi całkiem ciekawy pomnik przedstawiający górników. W wymowie całkiem socrealistyczny, chociaż powstał w 1973 roku. Górnicy wydobywają boksyt, z którego powstaje aluminium. Pierwotnie pomnik stał właśnie przy pobliskiej kopalni boksytu, jednak niedawno przeniesiono go w bardziej reprezentacyjne miejsce. Autor pomnika, Marton Laszlo, mieszkał w Tapolce, jakieś 150 metrów od obecnej lokalizacji pomnika. Nie myślcie jednak, że górnicy boksytu to najciekawszy obiekt pamięci zbiorowej w miasteczku. Co to, to nie.
Traktat z Trianon i powidoki Wielkich Węgier
Gdy do wyznaczonego czasu wejścia do jaskini macie jeszcze chwilę, podaję adres pomnika, który warto zobaczyć, jeśli chcecie zrozumieć zawiłości węgierskiej zbiorowej wyobraźni: Köztársaság tér 2. Pomnik upamiętniający Traktat z Trianon znajduje się na skwerku nieopodal wejście do podziemi.
4 czerwca 1920, godzina 16:30 to data wyryta w każdym węgierskim sercu, przynajmniej jeśli wierzyć tablicy przy pomniku upamiętniającym Pokój w Trianon. Wtedy to, na mocy traktatu pokojowego, Węgry utraciły dwie trzecie terytorium i ludności oraz dostęp do morza. Lokalna społeczność fundująca pomnik ubolewa nad przymusowym traktatem i wierzy w nadejście sprawiedliwości i wskrzeszenie Węgier. Ciekawa to manifestacja węgierskich tęsknot do czasów świetności, chociaż na ile realne i rozsądne są podobne ciągoty, musicie już ocenić sami. Trochę boję się myśleć, jak analogiczny pomnik wyglądałby w kraju nad Wisłą.
Mam nadzieję, że w dzisiejszym wpisie podziemna rozrywka została umiejętnie zbilansowana przez sztukę i wątki historyczne. A to dopiero pierwszy wpis z okolic Balatonu.
Hej, fantastycznie trafnie opisujesz okoliczności natury i inne zjawiska! Właśnie wròciliśmy z Węgier, byliśmy w Keszthely i okolicach, bo „leżenie z langoszem nad jeziorem” jakoś nie zachwycało.
Ciekawe są ruiny w Szigliget, miasteczko Heviz ma coś z Sopotu, chociaż morze to zawsze morze, jaskinia..no może ździebko przereklamowana, ale warta zobaczenia. Bardzo podobał nam się Budapeszt, choć zwiedzany w strugach deszczu.
Lekki urok komuny jakoś nie chce Węgier opuścić, ale specjalnie nie boli. Ogòlnie pobyt udany, pogoda nie kaprysiła i może wròcimy.
Szerokości i pozdrawiamy z Wiednia – aktualnie :))
Dzięki za dobre słowo! Heviz też miałem w planie, ale nie zdążyłem. A w Wiedniu wiadomo: manekiny i spalarnia śmieci 🙂
Wielka sciema ta jaskinia. Obcokrajowiec traktowany jest jak kulą u nogi. Zero objaśnień ze strony przewodnika w obcym języku. Okulary 3D są ale w sklepie. Bo jeszcze ich nie kupili.Sluchawki chyba jeszcze nie zamówili. Jedyne co to 10min w łodzi . Jedyna atrakcją. Niech pojadą do portugali koło Fatimy nauczyć się obsługi turystów.Nie polecam wyrzucone pieniądze. Chyba że ktoś zna węgierski to ok.
Faktycznie ekspozycja nie powala ale dla mnie możliwość samodzielnego popływania po jaskini była sporą atrakcją 🙂