Co warto zobaczyć w Mołdawii, ponoć najrzadziej odwiedzanym kraju Europy? Przygotujcie się na doznania nieoczywiste, a często niezbyt nachalne. Jeśli macie w zwyczaju zwiedzanie wyłącznie głównych, okładkowych atrakcji, Mołdawia może nie być waszym kierunkiem. Jeśli jednak jesteście gotowi na powściągnięcie oczekiwań i szukanie przyjemności w miejscach niebanalnych, nie powinniście być rozczarowani. Z pewnością także nie należy obawiać się tłumu współpodróżników.
1. Orheiul Vechi – najbardziej znany landszaft z Mołdawii
Krzyż na wzgórzu nad rzeką Reut, a w tle klasztor, częściowo wykuty w skale. Jeśli spytacie Mołdawian co warto zwiedzić w ich kraju, to zapewne odpowiedzą, że nic. Bardzie dociekliwi usłyszą w końcu o Starym Orgiejowie, kompleksie archeologicznym położonym 60 kilometrów od Kiszyniowa.
To najważniejszy z mołdawskich zabytków, historia tego miejsca sięga dwóch tysięcy lat wstecz. Dziś klasztor ze skalnymi komnatami jest nadal miejscem kultu religijnego, a na miejscu żyją mnisi. Wyprawa na wzgórze pozwoli wam też odkryć pozostałości dawnych zabudowań, między innymi łaźni i umocnień obronnych.
2. Mołdawskie wioski – warto zobaczyć Butuceni i Trebujeni
Niepodal klasztoru w Starym Orgiejowie macie szansę zaznać nieco mołdawskiej prowincji. Kolorowe bramy, drewniane domy, rustykalne pensjonaty to wszystko znajdziecie w dwóch pobliskich wioskach. Bardziej znanie jest Butuceni, w którym znajduje się coś na kształt kompleksu turystycznego pod nazwą Eco Resort Butuceni.
Wyglądą to trochę na rozsiany po wiosce skansen, z noclegami i tradycyjnym jedzeniem. Miejsce dość popularne turystycznie (jak na Mołdawię), a i ceny do rozsądnych nie należą. Jeśli jeździliście w dzieciństwie na wakacje do rodziny na wieś, to podobnego klimatu możecie spodziewać się w Butuceni, z tym, że trzeba wysupłać do tego sporą kwotę, o dziwo noclegi są tu droższe niż w Kiszyniowie.
Polecam zatrzymać się w pobliskim Trebujeni, gdzie nie docierają japońskie wycieczki, a klimat jest zdecydowanie mniej skansenowy. Standard nadal bardzo przyjemny, bo lokalne agroturystyki zostały przeszkolone i zmodernizowane ze szwedzkich funduszy, a nadal można liczyć na domowy, lokalny obiad i atmosferę jak u babci na wakacjach. No i domowe wino.
Spałem (i jadłem) w Casa Verde. Sympatyczna gospodyni, do tego przyjemna weranda i ogród. Obok są jeszcze przynajmniej dwa podobne, noclegowe przybytki. Po obiedzie warto poszwędać się po wsi, pooglądać kolorowe bramy, odwiedzić gminny sklep i obejrzeć cerkiew.
3. Mołdawskie winnice czyli wycieczka pod ziemię
Podziemne składy wina to pozycja obowiązkowa w mołdawskiej marszrucie, do wyboru mamy kilka opcji, ja odwiedziłem kompleks Cricova, a relację znajdziecie w tym wpisie. Cricova jest o tyle dogodna, że leży po drodze do Orgiejowa, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wybrać największą na świecie winnicę Milestii Mici. Tak, czy inaczej, zarezerwujcie zwiedzanie wcześniej, bo zwłaszcza w sezonie obłożenie bywa spore.
4. Naddniestrze – wizytujemy separatystów
Wizyta w nieistniejącym kraju to zawsze atrakcja. Niby zdaniem większości krajów świata dalej jesteście w Mołdawii, ale trzeba przekroczyć granicę i dostać wizę. A za granicą już pomniki Lenina i rosyjskie wojsko. Wycieczka do Nadniestrzańskiej Republiki Ludowej jest łatwa do zorganizowania z Kiszyniowa, natomiast trudno potem o niej zapomnieć. O tym jak przekroczyć nieistniejącą granicę i skąd wzięło się to separatystyczne terytorium przeczytacie we wpisie 10 godzin w kraju, którego nie ma.
5. Mołdawskie jedzenie
Jedzenie w Mołdawii jest zaskakująco różnorodne i smaczne. Pomny jedzeniowej traumy z sąsiedniej Rumunii, nie obiecywałem sobie zbyt wiele. Tymczasem oprócz dobrze znanej mamałygi, zjecie świetne placinte, czyli placki z różnymi wersjami nadzienia, wszelkiej maści pierożki, świetnie przyrządzone bakłażany, czy sarmale – miniaturowe wersje naszych gołąbków. Do tego trochę wpływów ukraińskich – świetna solianka czy barszcz. O winie już nie wspominam, bo widzieliście winnicę w Cricovej.
6. Marszrutki w Mołdawii
Marszrutki to nie tylko sposób na wygodne przemieszczanie się po Mołdawii, to atrakcja sama w sobie. Jeśli tylko znacie po rosyjsku dwa słowa na krzyż, otwiera się przed wami towarzyski skarbiec. Mołdawianie są ciekawi przyjezdnych, pomocni i serdeczni. Do tego zdarza się nieco folkloru, ja byłem świadkiem marszrutkowej bójki w dziewczęcym wykonaniu.
Przyznam, że wypożyczyłem w Mołdawii auto na dwa dni żeby sprawnie przemieścić się z Kiszyniowa, przez Cricovą do Starego Orcheja, ale z perspektywy czasu myślę, że marszrutki to lepszy wybór. Jazda samochodem po Kiszyniowie do przyjemnych nie należy. Pasy ruchu istnieją raczej teoretycznie, kierunkowskazy to zachodnia fanaberia. Da się przeżyć, ale cóż to za przyjemność. Poza miastami jest lepiej, ale i tak w większość miejsc, które warto zobaczyć, dojedziecie sprawnie marszrutką z Kiszyniowa.
7. Kiszyniów, stolica dla koneserów
W wersji standardowej zwiedzanie Kiszyniowa może zamknąć się w jednym popołudniu i spacerze po głównej alei, atrakcji nie ma zbyt wiele. Jeśli jesteście fanami brutalistycznej, betonowej architektury, dodajcie do tego jeszcze jeden dzień, wystarczy z okładem. Przyjemnie spędzicie też czas w kiszyniowskich parkach i nad karafką mołdawskiego wina. To raczej tyle jeśli chodzi o kiszyniowskie hajlajty, ale i tak w pewnym sensie jesteście na stolicę skazani, to najlepsze miejsce pod kątem komunikacji do najciekawszych miejsc w Mołdawii.
8. To nie wszystkie atrakcje Mołdawii
Spędziłem w Mołdawii niecałe pięć dni, więc musiałem zrezygnować z niektórych miejsc. Nie byłem w Saharnie, czy autonomicznym terytorium Gaugazji. Nie zobaczyłem też twierdzy i cygańskich pałaców w Soroce. Mimo to, wylatywałem z Kiszyniowa z poczuciem dobrze spędzonego czasu. Mołdawia ma swoje mocne momenty, chociaż pewnie nigdy nie będzie obleganym, turystycznym kierunkiem.