Izrael to pustynia. Przynajmniej w pięćdziesięciu kilku procentach, bo tyle powierzchni kraju zajmuje pustynia Negew. Więc nawet jeśli byliście już w Jerozolimie, Tel Avivie i Hajfie, to bez wizyty na pustyni nie byliście w Izraelu.
Pustynia, jak to pustynia, nie jest specjalnie gęsto zasiedlona. Co nie znaczy, że nikt tu nie mieszka. Izrael dość nabożnie podchodzi do każdego skrawka swojej ziemi, więc i pustynne tereny stara się zasiedlać. Nie zdziwcie się zatem, jeśli jadąc przez Negew natkniecie się nagle na zielone połacie obsadzone winoroślą. To nie fatamorgana, to pustynna winnica. Wodę trzeba doprowadzać aż spod Tel Avivu. To niejedyne niespodzianki. Nagle przy drodze wyrasta na przykład fabryka z pełnym rynsztunkiem: kominy, ogromne hale, ogrodzony teren. I przyfabryczne miasteczko. A potem znowu przez kilkadziesiąt kilometrów tylko pustynia.
Strzały znikąd na pustyni Negew
I tylko znak głoszący „uwaga, możliwe strzały z prawej strony” wprowadza pewien niepokój. Ciekawe jaka jest procedura unikania nadlatującego pocisku. Zamknięcie bocznych szyb i bluza z długim rękawem mogą nie wystarczyć. Za chwilę bardziej uważam na strzały z lewej strony, nowy znak. Trzeci znak obwieszczający pociski z obu stron chyba już zwalnia ze szczególnej ostrożności. Trochę jak w komiksie o Tytusie, tam były „Strzały znikąd”.
Przejeżdżamy przez pustynny poligon. Nie bardzo potrafię odróżnić pustynną fabrykę od pustynnych instalacji atomowych, ale solidne ogrodzenia ze zwojem drutu kolczastego, pokaźne budki strażnicze i zakaz zatrzymywania się są dość wymowne.
Po co w takim razie pchać się w takie rejony? Nie pojechałem na spotkanie w tajnym ośrodku Mossadu, chociaż to pewnie brzmiałoby lepiej niż rzeczywisty powód eskapady. Pojechałem zobaczyć dziurę w ziemi.
Rzecz nazywa się Makhtesh Ramon czyli coś na kształt krateru. Krater o tyle ciekawy, że pochodzenia erozyjnego. Nie żaden wulkaniczny wytwór, czy dziura po meteorycie, tylko mozolna robota wykonana przez wodę do spółki z gorącym klimatem. A parametry krater ma imponujące: 500 metrów głębokości, 40 kilometrów długości, szeroki na kilka kilometrów.
Okolica wygląda księżycowo. Stoję na krawędzi krateru i spoglądam w przestrzeń krateru. Dokoła wymyślne skalne formacje, czyli to co oparło się erozji. I kolory. Od typowo piaskowego, przez intensywną czerwień po mocny brąz. Gdyby w zasięgu wzroku znalazł się lądownik księżycowy Sojuz przyjąłbym to za dobrą monetę.
Mitzpe Ramon – miasteczko na skraju krateru
Chociaż jak w każdym pejzażu, wszystko zależy od kadrowania. Wystarczy wykonać zwrot na pięcie o jakieś sto osiemdziesiąt stopni i okazuje się, że jesteście na skraju miasteczka Mitzpe Ramon. Dwieście kilometrów od Tel Avivu, przy drodze numer czterdzieści prowadzącej do Eilatu.
Od kiedy powstała szybsza droga numer dziewięćdziesiąt nie ma już konieczności przejeżdżania przez Mitzpe Ramon po drodze do południowego kurortu. Ale nadal są powody żeby przynajmniej jeden dzień spędzić na kontemplowaniu dziury w ziemi. Tym bardziej, że krater to tylko część Rezerwatu Przyrody Ramon. Sporo szlaków, część kilkudniowych więc wymagających przygotowania, zwłaszcza pod kątem odpowiedniej ilości wody. Można spędzić noc w beduińskim namiocie, przejechać trasę samochodem terenowym. Całkiem sporo atrakcji jak na dziurę w ziemi.