Stare Miasto w Tallinie jest niewątpliwie ładne, jak dla mnie nawet trochę zbyt ładne. Przyznam, że moje pierwsze podejście do tallińskiej starówki okazało się mało udane. Ale Wy możecie nie popełnić mojego błędu i zwiedzanie rozpocząć od Górnego Miasta, które zdecydowanie bardziej przypadło mi do gustu. Nie muszę chyba dodawać, że ja zacząłem od Dolnego.
Od końca lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Stare Miasto w Tallinie figuruje na liście UNESCO. I nie bez przyczyny – to nieźle zachowane kupieckie miasto, liczące się w średniowieczu na hanzeatyckim szlaku. Mimo dziejowej zawieruchy, w tym zniszczeń podczas II wojny, nadal można na tutejszych wąskich uliczkach poczuć klimat dawnego handlowego centrum. Wygląda to trochę jak połączenie zamku (są wieże i mury obronne) z zabudową w stylu disneyowsko-amsterdamskim. W tym miejscu należałoby napisać „bajkowa starówka”, ja napiszę tylko, że na mój gust zbyt wymuskana. Ale po kolei, zacznijmy od góry.
Tallin Górne Stare Miasto – Wzgórze Toompea
Wzgórze Toompea ma kilka zalet. Po pierwsze wydaje się mniej zatłoczone niż dolna część starówki, a po drugie oferuje świetne widoki: na kamienne, zamkowe wieże, czerwone dachy zabytkowych budynków czy wreszcie na Zatokę Fińską. Miłośnicy miejskich panoram zapewne nie potrzebują już dodatkowych zachęt, reszcie proponuję wizytę na w Górnym Mieście w porze zachodu słońca. Ja tak zrobiłem. Skojarzenie z lizbońskimi miradores nasuwa się samo, wystarczy spojrzeć na zdjęcia.
Na Wzgórzu jest do obejrzenia kilka żelaznych punktów: wieża Długi Herman, Sobór Aleksandra Newskiego, czy wreszcie różowa siedziba estońskiego Parlamentu. Ale najwięcej frajdy dają dwa punkty widokowe oraz rozmaite zaułki i uliczki.
Tallin Dolne Stare Miasto
Do dolnej części starówki miałem mniej szczęścia. W piątkowe popołudnie była opanowana przez masę wycieczkowiczów, a każdy metr ulicy skwapliwie wykorzystano w celu zwiększenia turystycznych przychodów. Rynek z Ratuszem zastawiony był straganami z lokalnymi pamiątkami (choć uczciwie muszę przyznać, że rzeczy całkiem gustowne, a i sprzedawcy często w strojach z epoki), wąskie chodniki zastawione bez umiaru kawiarnianymi stolikami. Malownicza Brama Viru stanowiąca wejście do miasta akurat w remoncie.
Nadal ta część starówki jest obiektywnie ładna, zabytkowe, kolorowe domy z bogatymi fasadami zachęcają do częstego sięgania po aparat. Znajdziecie przyjemne podwórka i urokliwe bramy przy długiej ulicy Pikk.
Ja jednak czułem się tu trochę jak na warszawskiej starówce – dla mnie miejscu bez ducha i bez klimatu. Być może w nieco spokojniejszym turystycznie czasie wrażenia byłyby lepsze. Wyobrażam sobie na przykład, że Tallin zimą musi wyglądać świetnie.
Z ciekawych zjawisk napotkałem najbardziej introwertycznych na świecie restauracyjnych naganiaczy. Wycofani młodzieńcy przepraszająco wyciągali dłonie z ulotkami, ich pełne zrozumienia oczy pozwalały komfortowo zignorować ofertę pobliskich lokali. Być może najnowsze badania (amerykańskich naukowców) wykazały, że takie podejście zwiększa sprzedaż, bo każdy napotkany ulotkarz reprezentował podobny fason. Ja pamiętając oferty w stylu bardziej południowym byłem jednak nieco zbity z tropu.
Tallin na obrzeżach Starego Miasta
W dolnej części starówki zdecydowanie ciekawiej robi się na obrzeżach. Zabudowania zyskują na charakterze, często trochę się sypią, pojawiają się oznaki życia i zamieszkania. Zdarzają się już drewniane fasady. Jeśli ten ostatni trop was nęci, śmiało opuszczajcie starówkę, na przykład w stronę drewnianej dzielnicy Kalamaja czy Telliskivi. Starówka jest ładna, ale najciekawiej jest poza nią. Gdybym wiedział to wcześniej, zostałbym pewnie w Tallinie przynajmniej dzień dłużej.
Na Tallin miałem jeden dzień niestety. Podobało mi się. Zwłaszcza na Wzgórzu Toompea 🙂