Alternatywne zwiedzanie Wrocławia to raczej pomysł na kolejną wizytę w mieście. Jeśli po zobaczeniu wrocławskiej starówki, Ostrowa Tumskiego czy słynnego Zoo macie chęć na kolejne podejście do atrakcji miasta, to i tak nie będziecie żałować. W planie nieco innej wycieczki po Wrocławiu możecie spodziewać się trochę dobrej architektury, szczypty kiczu, będą też rzecz jasna murale.
1. Sedesowce, aka Wrocławski Manhattan przy Placu Grunwaldzkim
Chcieliście alternatywnego zwiedzania? Proszę bardzo, zwiedzamy bloki. Ale jakie! 6 budynków mieszkalnych i trzy pawilony usługowe zaprojektowała wrocławska architektka Jadwiga Grabowska-Hawrylak. Spod jej ołówka wyszedł także Mezonetowiec, inny znany budynek w mieście. Tu potoczna nazwa bloków pochodzi od kształtu okien, które mają ponoć przypominać sedes.
Architektura jest futurystyczna. Wyobrażam sobie, że w 1978 roku, kiedy oddano do użytku całe to założenie architektoniczne, musiało robić piorunujące wrażenie. Ale robi je i dziś, zwłaszcza po remoncie z 2016 roku. Wtedy całe fasady pokryto bielą i kosmiczny rytm okien stał się jeszcze wyraźniejszy. Chociaż wcześniej też było ciekawie: szayy beton balkonów kontrastował z ceglanymi okładzinami na drugim planie. Remontu nie doczekały się jeszcze pawilony usługowe na terenie osiedla, więc możecie porównać poprzedni stan. Zwróćcie też uwagę na ich charakterystyczne, okrągłe okna, nawiązujące do okien z ostatnich kondygnacji bloków.
Ja, choć lubię architekturę w stanie częściowego rozkładu, muszę przyznać, że po remoncie jest lepiej. I że dobra architektura broni się po latach, nieważne czy przykleimy jej etykietę modernizmu, brutalizmu czy futuryzmu.
2. Solpol i Różowe Balkony czyli trochę najntisowego kiczu
Skoro było trochę dobrej architektury, teraz czas na coś z innej beczki. Dwa dzieła architekta Wojciecha Jarząbka to pamiątka szalonych lat dziewięćdziesiątych w polskiej architekturze. Łatwo z dzisiejszej perspektywy uznać je za kiczowate, ale czy nie oddają trafnie tamtych czasów? Nie zawsze przecież w cenie był minimalizm. Świeżo odzyskana swoboda tworzenia zachęcała do odważnych eksperymentów, a i edukacja estetyczna w szkołach pozostawiała wiele do życzenia. Pamiętacie na lekcjach plastyki coś o architekturze? No właśnie. Trudno więc udawać, że od zawsze ceniliśmy tylko modernizm i oszczędność formy.
Ale do rzeczy, ruszajmy na spotkanie radosnych przejawów postmodernizmu. Na pierwszy ogień idzie dom handlowy Solpol, przy ulicy Świdnickiej, otwarty w 1993. W czasach, kiedy nazwy firm tworzono przez zmiksowanie nazwy właściciela i członu -ex bądź -pol wszystko było łatwiejsze. Dzięki temu wiadomo, że inwestorem tego przedsięwzięcia był Zygmunt Solorz. Ten od paszportu Polsatu.
Jak na wczesny kapitalizm przystało, projekt Solpolu powstał w pośpiechu (tydzień!), swoje pomysły dodał inwestor, a budżet na materiały wykończeniowe nie był z gumy. Efekt widzicie sami. Zwłaszcza na tle stojącego obok gotyckiego kościoła św. Doroty wrażenie jest mocne. Ale fantazji z pewnością architektowi nie można odmówić. Daszki, pochylone flagi, stopnie, kolumny. No i kolory. Zwolenników ostatecznych rozwiązań spod znaku Alfreda Nobla ostrzegam: Solpol może zostać wpisany do rejestru zabytków, postępowanie w tej sprawie trwa. Jest to sposób na uniknięcie wyburzenia budynku. Większość powierzchni jest obecnie pusta i pojawiają się różne pomysły. Hasztag #muremzasolpolem !
Kolejny projekt Wojciecha Jarząbka znajdziecie przy Wybrzeżu Wyspiańskiego 36. Tym razem blok mieszkalny, z fantazyjnymi balkonami. Tu zarówno kształty jak i kolory nie biorą jeńców, architektura wali między oczy i nie pozostawia nikogo obojętnym. Budynek z roku 1996, zdobył w swoim czasie kilka nagród. I to poważnych, a nie ironicznych.
3. Hala Stulecia
Od postmodernizmu wracamy do solidnej modernistycznej architektury. Hala Stulecia wraz z Pawilonem Czterech Kopuł nie są może zupełnie alternatywną pozycją, ale też nie wszyscy trafiają tu zajęci poznawaniem starówki.
Tu już nie ma żadnych wątpliwości co do klasy architektury, Halę Stulecia wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Dzieło Maksa Berga oddano do użytku w 1913 roku, na użytek Wystawy Stulecia, przedstawiającej historię Śląska. Obiekt był na owe czasy innowacyjny, żelbetowa konstrukcja pozwoliła na konstrukcję rozpiętej na 65 metrów kopuły, rekordowy w tym czasie wynik. Kolejne, zabudowane oknami pierścienie na dachu zapewniają dobre doświetlenie wnętrza. W momencie otwarcia budynek mógł pochwalić się wieloma nowoczesnymi rozwiązaniami architektonicznymi. Dziś hala gości wydarzenia sportowe, targi, czy koncerty.
Stalowa Iglica stojąca na terenie kompleksu powstała później, w 1948 roku. Mierzy nieco ponad 90 metrów i waży 44 tony. Pierwotnie na szczycie znajdowała się jeszcze konstrukcja z lustrzanym parasolem, która miała oświetlać okolicę. Została jednak zniszczona przez gwałtowną burzę, co doprowadziło do wygięcia najwyższego fragmentu konstrukcji, którą ostatecznie musiano skrócić o blisko 16 metrów.


4. Neony we Wrocławiu
Wiem, że takie stężenie architektury nie dla każdego będzie strawne. Dlatego teraz, w ramach przerywnika, coś, co lubią wszyscy. Taka turystyczna zupa pomidorowa. Będą neony. Na podwórku przy Ruskiej 64 działa galeria Neon Side. W skrócie: dużo starych, wrocławskich neonów i trochę drobniejszego streetartu. Ekspozycję uruchomiono w 2014 roku, a całkiem niedawno neony przeszły remont.
Polecam wybrać się na Ruską raczej rankiem, bo to bardzo oblegane miejsce. Za dnia łatwiej też docenić literniczy kunszt twórców neonów. Wieczorne oglądanie neonów ma też rzecz jasna swój klimat, ale trzeba przecisnąć się najpierw przez tłum instagramerów szukających najlepszego kadru dla uwiecznienia swojej facjaty.
Gmach Wydziału Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego
Wracamy do bardziej niszowych atrakcji Wrocławia. Przy lekkim, modernistycznym pawilonie Wydziału Chemii Uniwersytetu raczej nie spotkacie turystów. Nawet neon Jest Chemia nie zwabia tłumów.
Audytorium ukończono w 1971 roku, to dzieło architektów Krystyny i Mariana Barskich. Dziś budynek jest pusty i popada w ruinę, chociaż od 2012 nosi miano zabytku. Najmłodszego w mieście. Do wnętrza można zajrzeć tylko przez duże przeszklenia, pozostaje zatem wierzyć na słowo opisom mówiącym, że architekci zadbali także o projekty detali. Wykonanie w czasach deficytu i wyraźny brak troski sprawiają, że z bliska obiekt budzi głównie retrosentyment.
Ale zróbcie kilkanaście kroków w tył i popatrzcie na sylwetkę budynku. Podcięta od dołu bryła daje poczucie lekkości, przełamana z boku linia okien przechodzi na dach. Zakomponowano też otoczenie w postaci schodów i betonowej donicy. Przed budynkiem stoi też rzeźba pod wiele mówiącym tytułem Atom. Szkoda, że póki co nie udało się znaleźć sposobu na sensowne zagospodarowanie budynku i remont z zachowaniem historycznej formy. Obok także ciekawy, modernistyczny budynek Uniwersytetu. Dziesięć pięter z rytmiczną fasadą.
5. Betonowe Krzesło Kantora przy Rzeźniczej
Czy zostali z nami jeszcze jacyś miłośnicy betonu? Dla nich atrakcja w postaci betonowego krzesła. Wysoka na 9 metrów rzeźba stoi przy ulicy Rzeźniczej i jest realizacją wizji Tadeusza Kantora z lat 70. Realizacją całkiem niedawną, bo z 2011 roku. Przeskalowane krzesło ogrodowe stoi w mało atrakcyjnym otoczeniu. Pewne poszlaki dlaczego tak się stało (i kto jest temu winien!) daje pobliskie ogrodzenie.
6. Betonowa Panorama (Racławicka)
Odpuszczamy tym razem wnętrze Panoramy Racławickiej i podziwianie wychodzącego z płótna obrazu Bitwy pod Racławicami. Kontynuujemy za to wątek dla koneserów betonu i spoglądamy na budynek z zewnątrz. Betonową rotundę zaprojektowano pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, a postawiono w stanie surowym w 1967 roku. Jednak różne perturbacje sprawiły, że ekspozycję otwarto dopiero w połowie lat osiemdziesiątych.
Okrągły budynek otoczony jest przez 24 słupy, wyglądające u góry jak wielkie odciągi od namiotu cyrkowego. Beton na słupach zachował fakturę po szalunkach, a zewnętrzne ściany nacinają układające się pod kątem linie proste. Trochę kojarzy mi z bryłą warszawskiego Stadionu Narodowego. Ale tu skala jest ludzka i obiekt nie wygląda jakby chciał zdominować i pożreć okolicę.
7. Wrocławskie Murale
W niektórych miastach murale to pastelowe produkcyjniaki obliczone na przyciągniecie odwiedzających. Szczęśliwie nie jest to przypadek Wrocławia. Nie robiłem przed wyjazdem kwerendy pod kątem murali, a i tak natknąłem się na kilka ciekawych okazów.
Wrocław Mural L.U.C. na ulicy Cieszyńskiego
„W labiryncie życia sztuczek/ Swego zamku poszukują ludzkie klucze” na ścianie znajdziecie tekst z utworu artysty L.U.C., związanego z Wrocławiem. Mural upamiętnia album Kosmos stu mostów. Obok tekstu naniesiono komiksowe obrazy postaci na tle miasta.
Mural Nadodrze – Wrocław róg Łokietka i Drobnera
Z daleka wygląda jak wielka żarówka, z bliska może bardziej przypomina dziurkę od klucza, przez która widać starą zabudowę Wrocławia. Mural jest spory i pokrywa całą szczytową ścianę budynku, dobrze komponuje się z okoliczną miejską tkanką. To projekt studenta lokalnej ASP.
Mural Marek Krajewski, Wrocław Jedności Narodowej 42
Autorowi powieści kryminalnych osadzonych we Wrocławiu towarzyszą na muralu dwie postaci z jego książek: Golem i Edward Popielski. Dzieło w klimacie Noir.
Mural Prosiak z Harmonią, Wrocław róg Pomorskiej i Cybulskiego
Włoski artysta Erica Il Cane wrzuca na mury bajkowe zwierzaki, tu akurat trafił się dorodny, muzykalny prosiak. Mural nosi tytuł Rozbijanie Świata, powstał w ramach projektu Out of Sth w 2010 roku.
Mural Blu, Cybulskiego 17
Znany i ceniony włoski artysta Blu zapełnił ścianę przy ulicy Cybulskiego 15. Ciekawie wykorzystane okna pełnią rolę oczu postaci leżącej na poduszce wypełnionej banknotami. Być może pamiętacie jego świetny mural z Krakowa, tamten był bardziej pokaźnych rozmiarów, ale też umiejętnie wykorzystywał kształty ściany
I jeszcze trochę pomniejszego wrocławskiego street artu
8. Hydropolis, czyli muzeum Kwasu Hydrohydroksylowego
Kolejny punkt na mapie zwiedzania Wrocławia znajduje się poza turystycznym centrum, ale już zdobył sporą popularność. W dawnym miejskim zbiorniku wody, pod ziemią urządzono w 2015 muzeum traktujące o wodzie. Dowiecie się tu między innymi o spoczywających na dnie oceanów wrakach, ale też wodzie w ciele człowieka, czy batyskafie schodzącym do głębin. Całość nowoczesna i ciekawie podana, na przykłada do batyskafu można wejść i pobawić się aparaturą sterującą, a interaktywna mapa pokazuje zasięg wielkiej powodzi we Wrocławiu i przebieg podziemnych instalacji wodnych w mieście.
Wizyta w Hydropolis to także szansa na ponowne spojrzenie na sedesowce i to z lotu ptaka, bez użycia drona. Podświetlana makieta Wrocławia zawiera modele najciekawszych miejskich budynków.
A na koniec – wpadnijcie na Wrocławski Rynek
Po zaliczeniu alternatywnej marszruty po mieście spokojnie możecie udać się na Rynek. W końcu atrakcje z głównego nurtu też coś w sobie mają.
Bardzo alternatywne zwiedzanie Wrocławia, ale bardzo nam się podoba 😀 Ciekawy wpis!