Co warto zobaczyć w Otwocku? Na pytanie „jak spędziłeś weekend”, polecam odzew: byłem w Muzeum Ziemi Otwockiej. Niepewna mina rozmówcy gwarantowana, być może nawet zasłużycie na jakiś docinek kontestujący Wasz ogólny dobrostan. Jesteście jednak w tej korzystnej sytuacji, że wybrałem się za Was do tego muzeum. A to przynajmniej osiem złotych do przodu, chyba, że przysługuje Wam ulgowy bilet wstępu.
Otwock, miasto z dobrym klimatem – tak głosi tablica przy wjeździe do miasta. Jest początek lutego. Zacina śnieg, poprawiam czapkę, naciągam kaptur. Trudno wyzłośliwiać się na efekty przebywania w strefie klimatu przejściowego, ale ciepło nie jest.
No ale hasło. Hasło nie wzięło się znikąd w końcu. Otwock cieszył się na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku sławą podwarszawskiego letniska i uzdrowiska. Początki miasta wiąże się z osiedleniem w tych rejonach Andriollego, znanego ilustratora dzieł Mickiewicza. Jegomość postawił sobie nad rzeką Śiwder dom w stylu mazowiecko-alpejskim, dziś zwanym nieco kpiarsko świdermajerem. Z czasem podobnych budynków zaczęło przybywać i miejsce stało się popularne.
Na dokładkę powstała linia kolejowa, a w dworcowym czekinowało się coraz więcej letników. Zresztą trudno im się dziwić, wystarczy spojrzeć na ówczesne menu. Uprzedzając pytania: pularda to „młoda, niedorozwinięta płciowo kura”. Przynajmniej tak twierdzi Wikipedia.
Z czasem powstało pierwsze sanatorium leczące choroby płucne, a w 1923 miasto zyskało oficjalnie status uzdrowiska. I to ślady dawnej uzdrowiskowo-letniskowej świetności Otwocka są tu najciekawsze. Większość śladów niestety w marnym stanie. Spektakularne są zwłaszcza drewniane zabudowania dawnego pensjonatu Abrama Gurowicza.
To jeden z największych drewnianych budynków w kraju. Drewniane werandy i stylowe okna podziwiać można niestety tylko zza płotu. Żółte tablice z napisem „nie wchodzić” nie pozostawiają złudzeń co do stanu budowli. Kilka miesięcy temu budynek znalazł w końcu nabywcę, który obiecuje przywrócić pensjonat do dawnej świetności.
Drewnianych budynków jest to znacznie więcej, wystarczy poszwędać się po mieście. Bez żadnego planu. Część świdermajerów zamieszkana, reszta malowniczo chyli się ku upadkowi pośród sosen. Nieliczni, przemykający mokrymi chodnikami otwocczanie patrzą na mnie podejrzliwie gdy wspinam się na płot w poszukiwaniu lepszego ujęcia kolejnej drewnianej konstrukcji.
O przedwojennych sanatoryjnych dekoracjach można się nieco dowiedzieć we wspomnianym Muzeum Ziemi Otwockiej. Jest trochę oldskulowej aparatury leczniczej, zestawy fiolek. Wydawnictwa sanatoryjne, jakieś kolejowe dewocjonalia. Gdyby pociągnąć ten wątek, nie tylko w muzeum ale generalnie w całym Otwocku, byłaby szansa znowu na tłumy w dworcowym bufecie. W końcu podwarszawskie, leśne spa z przedwojennym sznytem i drewnianymi pensjonatami zostałoby królem instagrama.
To fakt kiedyś Otwock miał swój klimat, ale to było przede wszystkim uzdrowisko dla piersiowo chorych pochodzenia żydowskiego. Nie było ich stać na wyjazd do wód Nałęczowa a Otwock był rzut beretem od Warszawy.
Faktycznie, w muzeum jest też trochę na ten temat. Pozdrowienia